Wraz z chłodnym porywem wiatru, gubią się słowa, dawniej w niego rzucone. Lądują gdzieś między poranną rosą a Jego cieniem. A ja duszę się od ciężkiego powietrza i rozterek godnych schizofreniczki.
Gdzieś w międzyczasie tracę tożsamość i splątane rzęsy, obleczone w niezliczone spiski i teorie. A gęste od emocji fale wody, rozpryskują się na mnie z owalnej kałuży. Zostawiają na sukience kilka kropli, które zaraz znikną. Tak jak znikniemy My.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz